15 grudnia 2012

Rozdział II

 Przedstawiamy Rozdział II ;) Mamy nadzieje, że się spodoba!
Enjoy!

__________


Hermiona wyskoczyła z pociągu, a zaraz za nią zrobił to Harry, Ron i Ginny. Gryfonka zatarła ręce, chcąc je trochę ogrzać.
- Znajdźmy jakiś pusty powóz, zanim tu zamarzniemy – zaproponowała Ginny, biorąc Harry’ego pod ramię i wtulając się w niego.
Zwartą grupką ruszyli w stronę pierwszej wolnej dorożki. Kątem oka, Hermiona zauważyła błysk czegoś białego. Odwróciła głowę w tamtą stronę i zobaczyła Malfoya, przytulającego swoją pannę i kierującego się do jednego z powozów.
Ponownie na jej twarz wypłynął rumieniec, co przykuło uwagę Rona.
- Zimno ci? – zatroskał się.
Dziewczyna westchnęła cicho.
- Nic mi nie jest.
Wtedy je zobaczyła. Stały przed powozem, ich ciała jakby świeciły w mroku. Testrale. Hermiona rozejrzała się, chcąc sprawdzić, czy tylko ona je widzi. Niestety, wiele uczniów ze strachem spoglądało na skrzydlate konie, nie mogąc oderwać od nich wzroku. Nawet niektórzy pierwszoroczni mogli je dostrzec, a ich usta drżały niebezpiecznie. Dziewczyna wiedziała, że powstrzymują łzy. Ogarnęła ją złość. Te dzieci nie powinny widzieć testrali. To było… sprzeczne z naturą. Ile musieli mieć lat, kiedy mieli przed oczami umierającą osobę? Obserwowała już skutki wojny, które wywarły wpływ na dorosłych czarodziejów, ale te dzieci… to nigdy nie powinno mieć miejsca.
- Hermiono, wsiadaj! – zawołał do niej Harry z wnętrza pojazdu. Gryfonka otrząsnęła się, po czym wgramoliła się do powozu.

Ron jęknął głośno.
- Ceremonia Przydziału nigdy nie trwała tak długo – stwierdził z żalem patrząc na pusty talerz. – Umrę z głodu.
- Nie przesadzaj, Ron. – Hermiona westchnęła i spojrzała na niego sceptycznie. – Nie najadłeś się tymi wszystkimi słodyczami w pociągu?
- Ale to było tak dawno! – zaprotestował, a do jej uszu doleciało burczenie w brzuchu rudzielca.
Gryfonka potrząsnęła głową z rezygnacją, po czym rozejrzała się po Wielkiej Sali. Przy stole nauczycielskim zasiadały wciąż te same osoby, miejsce dyrektora było puste, ponieważ profesor McGonagall prowadziła Ceremonię Przydziału. Hermiona była ciekawa, kto w tym roku będzie uczył Obrony Przed Czarną Magią, więc od razu zauważyła młodego mężczyznę, siedzącego na miejscu ostatniego profesora OPCM-u. Na jej oko miał dwadzieścia pięć lat, jednak kilkudniowy zarost mógł dodawać mu parę wiosen. Z daleka dziewczyna nie widziała zbyt wielu szczegółów, oprócz jego ciemnobrązowych włosów, ale była pewna, że na lekcji dowie się o nim znacznie więcej. Przeczesywał on Wielką Salę czujnym wzrokiem, który w końcu spoczął na Gryfonce. Mrugnął do niej. Hermiona, zawstydzona tym, że przyłapano ją na gorącym uczynku, spuściła wzrok i ukryła się za kurtyną nieokiełznanych loków.
Ceremonia Przydziału zakończyła się, pierwszoroczni porozsiadali się przy odpowiednich stołach, a wszystkie rozmowy ucichły. McGonagall machnięciem różdżki sprawiła, że drewniany stołek i Tiara Przydziału zniknęła, po czym zwróciła się do uczniów.
- Jeszcze raz, witam was serdecznie w nowym Roku Szkolnym. Zarówno dla nas jak i dla was, drodzy uczniowie, będzie to czas zmian – przemówiła stanowczym, a zarazem łagodnym głosem. – Zaledwie kilka miesięcy temu Lord Voldemort został pokonany. – Skłoniła lekko głowę w kierunku Harry’ego, który poruszył się nerwowo, wbijając wzrok w stół. – Zapewne sami zauważyliście, że nasz świat zmienia się, a wy razem z nim. Aby pomóc wam przejść etap tych zmian, staraliśmy się jak najszybciej naprawić zniszczenia w Hogwarcie, by móc przyjąć was z powrotem w odpowiednim czasie – zamilkła na chwilę, a Hermiona wyczuła jej wahanie. – Profesor Dumbledore chciałby, żebyście kontynuowali swoją naukę, bez względu na wszystko. Byłby z was dumny. Podczas bitwy w Hogwarcie wielu z was wykazało się niezwykłą odwagą i umiejętnościami, ryzykując własnym życiem.
Cisza, która nastąpiła po tych słowach, kuła Hermionę w uszy. Wszyscy uczniowie siedzieli nieruchomo, wpatrzeni w McGonagall. Na ich twarzach gościły różne emocje – ból, smutek, cierpienie, strach. Nikt nie spodziewał się takich słów.
Gryfonka zerknęła na stół Ślizgonów, którzy zachowywali kamienne twarze. Jedynie twarz Malfoya wykrzywiał jakiś grymas, którego nie potrafiła zidentyfikować. Na kilka sekund ich spojrzenia się spotkały, po czym chłopak odwrócił wzrok.
Hermiona, ze zmarszczonym czołem ponownie patrzyła na profesor McGonagall, która jeszcze przez kilka sekund obserwowała swoich wychowanków w milczeniu.
- Hogwart jest wam wdzięczny. Ja również – zakończyła swoją przemowę, a Wielką Salę zalały oklaski i wiwaty. Najwyraźniej, większość już otrząsnęła się z tego dziwnego stanu.
- Zanim rozpocznie się wyczekiwana uczta, przedstawię wam małe zmiany, dotyczące grona pedagogicznego. – Hermiona słuchała uważnie, spijając każde słowo z ust kobiety. – Naszym nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią został profesor Christian Everton, który również zgodził się pełnić funkcje nowego Opiekuna Gryffindoru. – Mężczyzna podniósł się ze swojego miejsca i ukłonił nisko, uśmiechając się lekko.
Dziewczyna poczuła się, jakby ktoś ją uderzył w głowę młotkiem. Nowy… Opiekun Gryfonów? Nawet go nie znali, to nie było sprawiedliwe! Nawet nie zareagowała na oklaski, dochodzące z innych stołów. Większość Gryfonów tak jak ona, patrzyło w stronę McGonagall z niedowierzaniem na twarzy.
Hermiona wzięła głęboki wdech, po czym zganiła samą siebie za nieodpowiednią reakcje. Przecież McGonagall nie mogła całe życie być ich Opiekunem i tak jak mówiła – był to czas zmian. Może wyjdzie im to na dobre.
- Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić Gryffindoru bez McGonagall – stwierdził Harry, nie odrywając wzroku od nowego nauczyciela. – Mam złe przeczucia – dodał cicho.
- Ja też. – Ron pokiwał głową, po czym zgodnie spojrzeli na Hermionę.
- Wiecie – zaczęła ostrożnie. – Wydaje się być w porządku, a jeżeli Dyrektor mu ufa, to nie powinniśmy się martwić.
Cała trójka podskoczyła, kiedy na stole pojawiło się jedzenie. Musieli przegapić znak dany przez McGonagall. Ron szybko odnalazł się w świecie pieczonych kurczaków i tłuczonych ziemniaków. Harry i Hermiona wiedzieli, że teraz nie ma co liczyć na jakąkolwiek konstruktywną rozmowę z rudzielcem, więc również zabrali się za zapełnianie swoich talerzy.

Po skończonej uczcie, Ron spojrzał na Hermionę z prośbą w oczach.
- Odprowadzisz pierwszaków do Pokoju Wspólnego? – zapytał z nadzieją. – Jestem taki zmęczony. – Jakby na potwierdzenie ziewnął potężnie.
- O nie, Ronaldzie! – Dziewczyna założyła ręce na piersi. – Wymigałeś się od spotkania w pociągu, to teraz postaraj się to nadrobić.
Rudzielec mruknął coś o apodyktycznych Gryfonkach, ale wstał ze swojego miejsca i rozejrzał się wokół.
- Ej, wy! – machnął ręką na stłoczonych w grupkę uczniów. – Chodźcie tutaj, małe gnomy!
- Ron! – Hermiona pacnęła go w ramię, wykrzywiając usta w dezaprobacie. – Zobacz jak się boją!
Chłopak wywrócił oczami, po czym podszedł do pierwszorocznych i kazał im ustawić się w parach.
- Czasami mam ochotę… - urwała, by pokazać ręce, które kogoś duszą, czym wywołała śmiech Harry’ego.
Po chwili chłopak spoważniał i spojrzał uważnie na Hermionę.
- Chyba już się pozbierał po waszym rozstaniu – mruknął, ale zabrzmiało to bardziej jak pytanie.
- Miałam rację, mówiąc, że nic by z tego nie wyszło – odparła Gryfonka przekonująco. – Jesteśmy zbyt różni, na dłuższą metę to nie miałoby szans.
Harry pokiwał głową, więc Hermiona uznała temat za zakończony. Już miała dołączyć do Rona, kiedy poczuła dotyk na ramieniu. Zadziałała instynktownie. Szybko się odwróciła i przybrała pozycje obronną. Sekundę później zrozumiała swój błąd. Przed nią stał nowy Opiekun Gryffindoru, który teraz wyglądał na zaskoczonego.
- Przepraszam. – powiedziała szybko Hermiona, czując, że się czerwieni. – Stare nawyki.
Mężczyzna spojrzał na nią uważnie, po czym wzruszył ramionami.
- Całkowicie zrozumiałe, choć zupełnie niepotrzebne – powiedział, pocieszająco klepiąc ją po ramieniu. – Ty zapewne jesteś Hermiona Granger, Prefekt Naczelny?
Dziewczyna pokiwała głową na znak zgody.
- Przekaż proszę pozostałym Prefektom, że chciałbym się z wami zobaczyć jutro po kolacji, w moim gabinecie.
- Oczywiście.
- A teraz pomóż panu Weasley, który chyba nie umie sobie poradzić z gromadką jedenastolatków – powiedział, zerkając na rudzielca, który próbował zapanować nad bandą krzyczących dzieci.
Hermiona czym prędzej ruszyła w jego stronę, po drodze łapiąc Harry’ego za rękę i ciągnąc go za sobą. Chłopak miał na ustach bezmyślny uśmiech, zapewne miał ubaw z biednej Prefekt Naczelnej, która upokorzona szła w stronę Rona. Zrobić coś takiego przed nowym nauczycielem, wykształconym profesorem! Na samo wspomnienie paliły ją policzki.

*

Miotałam się po sypialni Draco. Chodziłam w te i z powrotem, klnąc pod nosem. Byłam zła jak osa. Nie mieściło mi się w głowie, jak taka grzeczna dziewczynka jaką była Granger, mogła nazwać mnie puszczalską.
- Kochanie, przestań tak chodzić. W głowie mi się zaczyna od tego kręcić – powiedział blondyn spokojnie, a ja wbiłam w niego swój wzrok. Chłopak przewrócił tylko oczami, a ja zatrzymałam się przy dużym oknie, opierając gorące czoło o zimną szybę. Przymknęłam oczy i wzięłam kilka głębszych oddechów.
- Nie rozumiem czym ty się przejmujesz – mruknął chłopak.
- Czy mi padło na słuch, czy ty naprawdę powiedziałeś że nie widzisz powodu do przejmowania się? – warknęłam, znowu wbijając w niego wzrok.
- Z twoim słuchem wszystko gra.
- Może i dla ciebie nie ma się czym przejmować, bo to nie ty zostałeś wyzwany od puszczalskich przez szlachetną Gryfonkę! - krzyknęłam na niego, kompletnie tracąc panowanie nad sobą.
- I co z tego? Powiedziała tak, bo była w szoku. Myślisz że często ogląda takie sceny? - uśmiechnął się do mnie łobuzersko. Wiedziałam co mu chodzi po głowie.
- Wiesz co ci powiem, kochanie? Jeżeli uważasz, że nie mam się czym przejmować, to takich scen nie uraczysz przez najbliższy miesiąc - wysyczałam wściekła i wyszłam z jego sypialni, trzaskając drzwiami.
Ruszyłam korytarzem w stronę pokoju wspólnego, gromiąc mijanych ludzi wzrokiem i warcząc gniewnie na każdego, kto na mnie wpadł. Wyszłam z lochów i skierowałam się na błonia.
Czy było mi przykro? Ani trochę. Nie czułam się dotknięta przez słowa Malfoya, byłam na niego wściekła za bagatelizowanie problemu. Wychodziło na to, że moją moralność i honor mój własny chłopak miał gdzieś. Zaczynałam żałować całego tego związku i tego, ile razy posiadał moje ciało. Usiadłam na kamieniu, nie daleko jeziora. Wyciągnęłam z kieszeni papierosy i odpaliłam jednego. Dlaczego zgodziłam się z nim być? Dlaczego on chciał być ze mną? Przez tyle lat się przyjaźniliśmy. Dlaczego musieliśmy to wszystko zniszczyć? Zastanawiałam się, czy dałoby się odbudować to, co nas łączyło. Nie miłość między kobietą i mężczyzną, tylko miłość i wierność, która łączy przyjaciół. Nasze relacje były o wiele lepsze gdy nie dzieliliśmy łóżka, bardziej zależało mi na nim wtedy niż teraz, a jego obchodziłam bardziej jako przyjaciółka, niż dziewczyna. Troszczył się o mnie, dbał o to, żebym była szczęśliwa i bezpieczna, nigdy nie pozwolił nikomu mnie skrzywdzić. Był w stanie za mnie zginąć, tak samo jak ja. Oddaliśmy to, myśląc że łączy nas miłość, która była tak naprawdę tylko złudzeniem, w które byliśmy w stanie uwierzyć po wojnie.


Butelka, stojąca przede mną była w połowie pusta, lub, jak kto woli w połowie pełna. Siedziałam w Świńskim Ryju, od ponad godziny, a może od dwóch. Do Hogsmead dostałam się przez tajne przejście, o którym wiedziało jedynie kilkoro Ślizgonów. Zajęłam sobie stolik w samym rogu obskurnej gospody, gdzie czułam się niezauważalna, na czym właśnie mi zależało. W butelce podłej wódki topiłam swoje problemy i zapijałam smutki. Nigdy nie stroniłam od alkoholu. Miałam mocną głowę do picia, nigdy nie urywał mi się film, musiałam wypić naprawdę dużo, żeby utracić kontrolę nad własnym ciałem. Piłam, aby utopić problemy, ale teraz te cholerstwa nauczyły się pływać. Podpierając głowę na ręce, nalałam kolejny kieliszek, po czy podniosłam go do ust i wypiłam zawartość jednym haustem. Plułam sobie w brodę za wszystkie podjęte decyzje, związane z Draco i czułam, że jeszcze długo będę się tym katować.
- Co taka dziewczyna jak ty, robi w takim miejscu jak to? - usłyszałam aż nazbyt dobrze znany głos, a zaraz do mojego stolika dosiadł się Blaise Zabini, razem ze swoim bezczelnym uśmiechem, przyklejonym do twarzy.
- Odwal się, Zabini – warknęłam. – Jesteś ostatnią osobą, której mi do szczęścia potrzeba.
Tak, jak Malfoy był moim najlepszym przyjacielem, zanim został moim chłopakiem, tak Zabini zawsze był moim wrogiem. Nienawidziłam go z całego serca. Zawsze mi dogadywał, był dla mnie wredny, bezczelny i zawsze czerpał satysfakcje, jakąś chorą radość z działania mi na nerwach. Po czasie wyostrzył mi się język i odpłacałam mu pięknym za nadobne, ciesząc się z każdego niemiłego słowa które wypowiedziałam pod jego adresem.
- Nie marudź, tylko lepiej powiedz co ci się stało, księżniczko – powiedział, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę. - Wyglądasz na strasznie smutną, samotną i zdołowaną, a twój widok w takim stanie naprawdę łamie moje serce – dodał, jakby na swoje usprawiedliwienie, a dla potwierdzenia swoich słów złapał się za serce ze zbolałą miną.
- Ty się leczyć powinieneś – mruknęłam zjadliwie, z zniesmaczoną miną.
- Księżniczko, przyjmij moją pomoc, pókim chętny.
- Poczekam, aż ci przejdzie. I nie nazywaj mnie księżniczką, padalcu – warknęłam, czując że trzeźwieje.
- Ja do ciebie z sercem na dłoni, a ty mnie od padalców wyzywasz, wstydziłabyś się – fuknął urażony. – Masz szczęście że nie tak łatwo mnie odstraszyć – puścił mi oczko.
- Ty to szczęściem nazywasz? - prychnęłam lekceważąco. – Śmieszny jesteś.
- Chciałem być miły i ci pomóc – powiedział chłopak, przecierając twarz dłonią. Brzmiał na zmęczonego.
- To przestań chcieć i zrozum wreszcie, że nie potrzebuję pomocy, twojej szczególnie.
- I znowu potraktowałaś mnie, tak jak zawsze. Powinienem się już przyzwyczaić – syknął.
- Czas najwyższy! - warknęłam i, biorąc butelkę ze stolika wyszłam z knajpy, zostawiając go samego przy stoliku.

Hermiona obudziła się rozkosznie wyspana i od razu poczuła radosne podniecenie na myśl o zbliżających się lekcjach. Uśmiechnęła się do siebie. Niektórych nawyków nie da się pozbyć. Naprawdę cieszyła ją myśl o spokojnej, pełnej zdrowego stresu nauce, bez Voldemorta i jego bandy sługusów dyszących w kark.
Rozejrzała się po swojej sypialni. Jako Prefekt Naczelny posiadała przywilej posiadania osobnego pokoju. Był niewielki, ale przytulny. Urządzono go w kolorach Gryffindoru, nawet kotary udrapowane przy oknie były czerwono złote. Jej łóżko nie różniło się niczym od starego – te same czerwone zasłony, ciemne, dębowe drewno i pościel upstrzona latającymi książkami. Cieszyła się, że ma swój własny kąt, gdzie może odpocząć i zanurzyć nos w ciekawej książce. W dodatku pod oknem ustawiono mały, okrągły, ciemnobrązowy stolik z dwoma krzesłami. Całe pomieszczenie zdążyło już przesiąknąć zapachem opasłych tomów, które Gryfonka troskliwie ułożyła na ciemnoczerwonym fotelu, stojącym pod ścianą.
Hermiona uśmiechnęła się do siebie. Zaczynała czuć się tu jak w domu, bezpieczna i chroniona przed niebezpieczeństwami. Wzięła głęboki wdech, napawając się przyjemną wonią książek, po czym żwawo wyskoczyła z łóżka. Narzuciła na ramiona cienki szlafrok i ruszyła do drzwi, aby udać się na poranną toaletę. W drodze widziała zwlekające się z łóżka i jęczące rówieśniczki, które przywitały ją machnięciem ręki, na co odpowiedziała machając energicznie.
Po porannym prysznicu i spięciu włosów w ciasny kucyk po nieudanych próbach ich ujarzmienia wróciła do swojej sypialni. Śniadanie zaczynało się za dziesięć minut, a ona była pewna, że Harry i Ron będą spać jeszcze przynajmniej pół godziny. Wobec tego chwyciła książkę, którą kupiła w wakacje, a jeszcze nie miała czasu jej przeczytać i ruszyła do Wielkiej Sali.
Idąc korytarzem pomyślała, że Hogwart – pomimo wojny i bitwy – nie zmienił się za bardzo.  Wszystkie zniszczenia naprawiono, zniszczone korytarze i wieże odbudowano, spalone drzewa zastąpiły nowe, pachnące drzewa kwiatowe. Jednak zamek wciąż pozostał taki sam, za co Hermiona była niewymownie wdzięczna.
Dotarła do Wielkiej Sali, w której siedziało tylko paru uczniów. Jak widać, większość zażywa snu w zapasie na resztę tygodnia. Dziewczyna zajęła miejsce przy stole Gryfonów, odsunęła pusty talerz i na jego miejscu położyła książkę, po czym otworzyła ją i zaczęła czytać.
Z lektury, traktującej o życiu olbrzymów, wyrwało ją pojawienie się jedzenia na stole. Zatrzasnęła tom, schowała go do torby i nalała herbaty do swojej filiżanki. Smarowała dwa tosty dżemem wiśniowym, kiedy czyjeś wejście do Wielkiej Sali przykuło jej uwagę. Była to Evelyn. Hermiona obserwowała, jak dziewczyna smętnie szura nogami w drodze do stoły Slytherinu, po czym opada na ławkę i natychmiast sięga po kawę. Była blada, pod oczami miała cienie, co kilka sekund ziewała, zatykając usta dłonią.
Gryfonka poczuła wyrzuty sumienia. A jeśli to przez nią Ślizgonka tak wygląda? Nie sądziła, że obelga z jej ust wywrze wrażenie na dziewczynie Malfoya, ale jak widać, myliła się. Skrzywiła się i postanowiła, że przy najbliższej okazji ją przeprosi. Tymczasem z niecierpliwością wyczekiwała pojawienia się Opiekuna Gryfonów, który miał rozdać im plany lekcji. Liczyła, że dzisiaj odbędzie się pierwsze lekcja OPCM-u z nowym nauczycielem. Na powrót pochłonęły ją myśli o olbrzymach, jednak niepokój, związany z Evelyn, tkwił gdzieś z tyłu jej głowy.

2 komentarze:

  1. Warto było czekać :D Jaram się ^^'
    nie wiem jak przeżyję do następnego rozdziału... Dobrze przynajmniej, że są takie długie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. mi tez sie bardzo podoba ;D

    fajna jest zmiana narracji i dialogi są super, ale jakby fabuly troche brak .. ;)
    widzialam tez pare pzecinków, ktorych nie bylo hahaha ;D

    oczekuje nastepnego rozdzialu !

    draconSmok <3

    OdpowiedzUsuń