Przedstawiamy Rozdział II ;) Mamy nadzieje, że się spodoba!
Enjoy!
__________
Hermiona wyskoczyła z pociągu, a
zaraz za nią zrobił to Harry, Ron i Ginny. Gryfonka zatarła ręce,
chcąc je trochę ogrzać.
- Znajdźmy jakiś pusty powóz, zanim
tu zamarzniemy – zaproponowała Ginny, biorąc Harry’ego pod
ramię i wtulając się w niego.
Zwartą grupką ruszyli w stronę
pierwszej wolnej dorożki. Kątem oka, Hermiona zauważyła błysk
czegoś białego. Odwróciła głowę w tamtą stronę i zobaczyła
Malfoya, przytulającego swoją pannę i kierującego się do jednego
z powozów.
Ponownie na jej twarz wypłynął
rumieniec, co przykuło uwagę Rona.
- Zimno ci? – zatroskał się.
Dziewczyna westchnęła cicho.
- Nic mi nie jest.
Wtedy je zobaczyła. Stały przed
powozem, ich ciała jakby świeciły w mroku. Testrale. Hermiona
rozejrzała się, chcąc sprawdzić, czy tylko ona je widzi.
Niestety, wiele uczniów ze strachem spoglądało na skrzydlate
konie, nie mogąc oderwać od nich wzroku. Nawet niektórzy
pierwszoroczni mogli je dostrzec, a ich usta drżały niebezpiecznie.
Dziewczyna wiedziała, że powstrzymują łzy. Ogarnęła ją złość.
Te dzieci nie powinny widzieć testrali. To było… sprzeczne z
naturą. Ile musieli mieć lat, kiedy mieli przed oczami umierającą
osobę? Obserwowała już skutki wojny, które wywarły wpływ na
dorosłych czarodziejów, ale te dzieci… to nigdy nie powinno mieć
miejsca.
- Hermiono, wsiadaj! – zawołał do
niej Harry z wnętrza pojazdu. Gryfonka otrząsnęła się, po czym
wgramoliła się do powozu.
Ron jęknął głośno.
- Ceremonia Przydziału nigdy nie
trwała tak długo – stwierdził z żalem patrząc na pusty talerz.
– Umrę z głodu.
- Nie przesadzaj, Ron. – Hermiona
westchnęła i spojrzała na niego sceptycznie. – Nie najadłeś
się tymi wszystkimi słodyczami w pociągu?
- Ale to było tak dawno! –
zaprotestował, a do jej uszu doleciało burczenie w brzuchu
rudzielca.
Gryfonka potrząsnęła głową z
rezygnacją, po czym rozejrzała się po Wielkiej Sali. Przy stole
nauczycielskim zasiadały wciąż te same osoby, miejsce dyrektora
było puste, ponieważ profesor McGonagall prowadziła Ceremonię
Przydziału. Hermiona była ciekawa, kto w tym roku będzie uczył
Obrony Przed Czarną Magią, więc od razu zauważyła młodego
mężczyznę, siedzącego na miejscu ostatniego profesora OPCM-u. Na
jej oko miał dwadzieścia pięć lat, jednak kilkudniowy zarost mógł
dodawać mu parę wiosen. Z daleka dziewczyna nie widziała zbyt
wielu szczegółów, oprócz jego ciemnobrązowych włosów, ale była
pewna, że na lekcji dowie się o nim znacznie więcej. Przeczesywał
on Wielką Salę czujnym wzrokiem, który w końcu spoczął na
Gryfonce. Mrugnął do niej. Hermiona, zawstydzona tym, że
przyłapano ją na gorącym uczynku, spuściła wzrok i ukryła się
za kurtyną nieokiełznanych loków.
Ceremonia Przydziału zakończyła
się, pierwszoroczni porozsiadali się przy odpowiednich stołach, a
wszystkie rozmowy ucichły. McGonagall machnięciem różdżki
sprawiła, że drewniany stołek i Tiara Przydziału zniknęła, po
czym zwróciła się do uczniów.
- Jeszcze raz, witam was serdecznie w
nowym Roku Szkolnym. Zarówno dla nas jak i dla was, drodzy
uczniowie, będzie to czas zmian – przemówiła stanowczym, a
zarazem łagodnym głosem. – Zaledwie kilka miesięcy temu Lord
Voldemort został pokonany. – Skłoniła lekko głowę w kierunku
Harry’ego, który poruszył się nerwowo, wbijając wzrok w stół.
– Zapewne sami zauważyliście, że nasz świat zmienia się, a wy
razem z nim. Aby pomóc wam przejść etap tych zmian, staraliśmy
się jak najszybciej naprawić zniszczenia w Hogwarcie, by móc
przyjąć was z powrotem w odpowiednim czasie – zamilkła na
chwilę, a Hermiona wyczuła jej wahanie. – Profesor Dumbledore
chciałby, żebyście kontynuowali swoją naukę, bez względu na
wszystko. Byłby z was dumny. Podczas bitwy w Hogwarcie wielu z was
wykazało się niezwykłą odwagą i umiejętnościami, ryzykując
własnym życiem.
Cisza, która nastąpiła po tych
słowach, kuła Hermionę w uszy. Wszyscy uczniowie siedzieli
nieruchomo, wpatrzeni w McGonagall. Na ich twarzach gościły różne
emocje – ból, smutek, cierpienie, strach. Nikt nie spodziewał się
takich słów.
Gryfonka zerknęła na stół
Ślizgonów, którzy zachowywali kamienne twarze. Jedynie twarz
Malfoya wykrzywiał jakiś grymas, którego nie potrafiła
zidentyfikować. Na kilka sekund ich spojrzenia się spotkały, po
czym chłopak odwrócił wzrok.
Hermiona, ze zmarszczonym czołem
ponownie patrzyła na profesor McGonagall, która jeszcze przez kilka
sekund obserwowała swoich wychowanków w milczeniu.
- Hogwart jest wam wdzięczny. Ja
również – zakończyła swoją przemowę, a Wielką Salę zalały
oklaski i wiwaty. Najwyraźniej, większość już otrząsnęła się
z tego dziwnego stanu.
- Zanim rozpocznie się wyczekiwana
uczta, przedstawię wam małe zmiany, dotyczące grona
pedagogicznego. – Hermiona słuchała uważnie, spijając każde
słowo z ust kobiety. – Naszym nowym nauczycielem Obrony Przed
Czarną Magią został profesor Christian Everton, który również
zgodził się pełnić funkcje nowego Opiekuna Gryffindoru. –
Mężczyzna podniósł się ze swojego miejsca i ukłonił nisko,
uśmiechając się lekko.
Dziewczyna poczuła się, jakby ktoś
ją uderzył w głowę młotkiem. Nowy… Opiekun Gryfonów? Nawet go
nie znali, to nie było sprawiedliwe! Nawet nie zareagowała na
oklaski, dochodzące z innych stołów. Większość Gryfonów tak
jak ona, patrzyło w stronę McGonagall z niedowierzaniem na twarzy.
Hermiona wzięła głęboki wdech, po
czym zganiła samą siebie za nieodpowiednią reakcje. Przecież
McGonagall nie mogła całe życie być ich Opiekunem i tak jak
mówiła – był to czas zmian. Może wyjdzie im to na dobre.
- Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić
Gryffindoru bez McGonagall – stwierdził Harry, nie odrywając
wzroku od nowego nauczyciela. – Mam złe przeczucia – dodał
cicho.
- Ja też. – Ron pokiwał głową,
po czym zgodnie spojrzeli na Hermionę.
- Wiecie – zaczęła ostrożnie. –
Wydaje się być w porządku, a jeżeli Dyrektor mu ufa, to nie
powinniśmy się martwić.
Cała trójka podskoczyła, kiedy na
stole pojawiło się jedzenie. Musieli przegapić znak dany przez
McGonagall. Ron szybko odnalazł się w świecie pieczonych kurczaków
i tłuczonych ziemniaków. Harry i Hermiona wiedzieli, że teraz nie
ma co liczyć na jakąkolwiek konstruktywną rozmowę z rudzielcem,
więc również zabrali się za zapełnianie swoich talerzy.
Po skończonej uczcie, Ron spojrzał
na Hermionę z prośbą w oczach.
- Odprowadzisz pierwszaków do Pokoju
Wspólnego? – zapytał z nadzieją. – Jestem taki zmęczony. –
Jakby na potwierdzenie ziewnął potężnie.
- O nie, Ronaldzie! – Dziewczyna
założyła ręce na piersi. – Wymigałeś się od spotkania w
pociągu, to teraz postaraj się to nadrobić.
Rudzielec mruknął coś o
apodyktycznych Gryfonkach, ale wstał ze swojego miejsca i rozejrzał
się wokół.
- Ej, wy! – machnął ręką na
stłoczonych w grupkę uczniów. – Chodźcie tutaj, małe gnomy!
- Ron! – Hermiona pacnęła go w
ramię, wykrzywiając usta w dezaprobacie. – Zobacz jak się boją!
Chłopak wywrócił oczami, po czym
podszedł do pierwszorocznych i kazał im ustawić się w parach.
- Czasami mam ochotę… - urwała, by
pokazać ręce, które kogoś duszą, czym wywołała śmiech
Harry’ego.
Po chwili chłopak spoważniał i
spojrzał uważnie na Hermionę.
- Chyba już się pozbierał po waszym
rozstaniu – mruknął, ale zabrzmiało to bardziej jak pytanie.
- Miałam rację, mówiąc, że nic by
z tego nie wyszło – odparła Gryfonka przekonująco. – Jesteśmy
zbyt różni, na dłuższą metę to nie miałoby szans.
Harry pokiwał głową, więc Hermiona
uznała temat za zakończony. Już miała dołączyć do Rona, kiedy
poczuła dotyk na ramieniu. Zadziałała instynktownie. Szybko się
odwróciła i przybrała pozycje obronną. Sekundę później
zrozumiała swój błąd. Przed nią stał nowy Opiekun Gryffindoru,
który teraz wyglądał na zaskoczonego.
- Przepraszam. – powiedziała szybko
Hermiona, czując, że się czerwieni. – Stare nawyki.
Mężczyzna spojrzał na nią uważnie,
po czym wzruszył ramionami.
- Całkowicie zrozumiałe, choć
zupełnie niepotrzebne – powiedział, pocieszająco klepiąc ją po
ramieniu. – Ty zapewne jesteś Hermiona Granger, Prefekt Naczelny?
Dziewczyna pokiwała głową na znak
zgody.
- Przekaż proszę pozostałym
Prefektom, że chciałbym się z wami zobaczyć jutro po kolacji, w
moim gabinecie.
- Oczywiście.
- A teraz pomóż panu Weasley, który
chyba nie umie sobie poradzić z gromadką jedenastolatków –
powiedział, zerkając na rudzielca, który próbował zapanować nad
bandą krzyczących dzieci.
Hermiona czym prędzej ruszyła w jego
stronę, po drodze łapiąc Harry’ego za rękę i ciągnąc go za
sobą. Chłopak miał na ustach bezmyślny uśmiech, zapewne miał
ubaw z biednej Prefekt Naczelnej, która upokorzona szła w stronę
Rona. Zrobić coś takiego przed nowym nauczycielem, wykształconym
profesorem! Na samo wspomnienie paliły ją policzki.
*
Miotałam się po sypialni Draco.
Chodziłam w te i z powrotem, klnąc pod nosem. Byłam zła jak osa.
Nie mieściło mi się w głowie, jak taka grzeczna dziewczynka jaką
była Granger, mogła nazwać mnie puszczalską.
- Kochanie, przestań tak chodzić. W głowie mi się zaczyna od tego kręcić – powiedział blondyn spokojnie, a ja wbiłam w niego swój wzrok. Chłopak przewrócił tylko oczami, a ja zatrzymałam się przy dużym oknie, opierając gorące czoło o zimną szybę. Przymknęłam oczy i wzięłam kilka głębszych oddechów.
- Nie rozumiem czym ty się przejmujesz – mruknął chłopak.
- Czy mi padło na słuch, czy ty naprawdę powiedziałeś że nie widzisz powodu do przejmowania się? – warknęłam, znowu wbijając w niego wzrok.
- Z twoim słuchem wszystko gra.
- Może i dla ciebie nie ma się czym przejmować, bo to nie ty zostałeś wyzwany od puszczalskich przez szlachetną Gryfonkę! - krzyknęłam na niego, kompletnie tracąc panowanie nad sobą.
- I co z tego? Powiedziała tak, bo była w szoku. Myślisz że często ogląda takie sceny? - uśmiechnął się do mnie łobuzersko. Wiedziałam co mu chodzi po głowie.
- Wiesz co ci powiem, kochanie? Jeżeli uważasz, że nie mam się czym przejmować, to takich scen nie uraczysz przez najbliższy miesiąc - wysyczałam wściekła i wyszłam z jego sypialni, trzaskając drzwiami.
Ruszyłam korytarzem w stronę pokoju wspólnego, gromiąc mijanych ludzi wzrokiem i warcząc gniewnie na każdego, kto na mnie wpadł. Wyszłam z lochów i skierowałam się na błonia.
- Kochanie, przestań tak chodzić. W głowie mi się zaczyna od tego kręcić – powiedział blondyn spokojnie, a ja wbiłam w niego swój wzrok. Chłopak przewrócił tylko oczami, a ja zatrzymałam się przy dużym oknie, opierając gorące czoło o zimną szybę. Przymknęłam oczy i wzięłam kilka głębszych oddechów.
- Nie rozumiem czym ty się przejmujesz – mruknął chłopak.
- Czy mi padło na słuch, czy ty naprawdę powiedziałeś że nie widzisz powodu do przejmowania się? – warknęłam, znowu wbijając w niego wzrok.
- Z twoim słuchem wszystko gra.
- Może i dla ciebie nie ma się czym przejmować, bo to nie ty zostałeś wyzwany od puszczalskich przez szlachetną Gryfonkę! - krzyknęłam na niego, kompletnie tracąc panowanie nad sobą.
- I co z tego? Powiedziała tak, bo była w szoku. Myślisz że często ogląda takie sceny? - uśmiechnął się do mnie łobuzersko. Wiedziałam co mu chodzi po głowie.
- Wiesz co ci powiem, kochanie? Jeżeli uważasz, że nie mam się czym przejmować, to takich scen nie uraczysz przez najbliższy miesiąc - wysyczałam wściekła i wyszłam z jego sypialni, trzaskając drzwiami.
Ruszyłam korytarzem w stronę pokoju wspólnego, gromiąc mijanych ludzi wzrokiem i warcząc gniewnie na każdego, kto na mnie wpadł. Wyszłam z lochów i skierowałam się na błonia.
Czy było mi przykro? Ani trochę. Nie
czułam się dotknięta przez słowa Malfoya, byłam na niego
wściekła za bagatelizowanie problemu. Wychodziło na to, że moją
moralność i honor mój własny chłopak miał gdzieś. Zaczynałam
żałować całego tego związku i tego, ile razy posiadał moje
ciało. Usiadłam na kamieniu, nie daleko jeziora. Wyciągnęłam z
kieszeni papierosy i odpaliłam jednego. Dlaczego zgodziłam się z
nim być? Dlaczego on chciał być ze mną? Przez tyle lat się
przyjaźniliśmy. Dlaczego musieliśmy to wszystko zniszczyć?
Zastanawiałam się, czy dałoby się odbudować to, co nas łączyło.
Nie miłość między kobietą i mężczyzną, tylko miłość i
wierność, która łączy przyjaciół. Nasze relacje były o wiele
lepsze gdy nie dzieliliśmy łóżka, bardziej zależało mi na nim
wtedy niż teraz, a jego obchodziłam bardziej jako przyjaciółka,
niż dziewczyna. Troszczył się o mnie, dbał o to, żebym była
szczęśliwa i bezpieczna, nigdy nie pozwolił nikomu mnie
skrzywdzić. Był w stanie za mnie zginąć, tak samo jak ja.
Oddaliśmy to, myśląc że łączy nas miłość, która była tak
naprawdę tylko złudzeniem, w które byliśmy w stanie uwierzyć po
wojnie.
Butelka, stojąca przede mną była w
połowie pusta, lub, jak kto woli w połowie pełna. Siedziałam w
Świńskim Ryju, od ponad godziny, a może od dwóch. Do Hogsmead
dostałam się przez tajne przejście, o którym wiedziało jedynie
kilkoro Ślizgonów. Zajęłam sobie stolik w samym rogu obskurnej
gospody, gdzie czułam się niezauważalna, na czym właśnie mi
zależało. W butelce podłej wódki topiłam swoje problemy i
zapijałam smutki. Nigdy nie stroniłam od alkoholu. Miałam mocną
głowę do picia, nigdy nie urywał mi się film, musiałam wypić
naprawdę dużo, żeby utracić kontrolę nad własnym ciałem.
Piłam, aby utopić problemy, ale teraz te cholerstwa nauczyły się
pływać. Podpierając głowę na ręce, nalałam kolejny kieliszek,
po czy podniosłam go do ust i wypiłam zawartość jednym haustem.
Plułam sobie w brodę za wszystkie podjęte decyzje, związane z
Draco i czułam, że jeszcze długo będę się tym katować.
- Co taka dziewczyna jak ty, robi w takim miejscu jak to? - usłyszałam aż nazbyt dobrze znany głos, a zaraz do mojego stolika dosiadł się Blaise Zabini, razem ze swoim bezczelnym uśmiechem, przyklejonym do twarzy.
- Odwal się, Zabini – warknęłam. – Jesteś ostatnią osobą, której mi do szczęścia potrzeba.
Tak, jak Malfoy był moim najlepszym przyjacielem, zanim został moim chłopakiem, tak Zabini zawsze był moim wrogiem. Nienawidziłam go z całego serca. Zawsze mi dogadywał, był dla mnie wredny, bezczelny i zawsze czerpał satysfakcje, jakąś chorą radość z działania mi na nerwach. Po czasie wyostrzył mi się język i odpłacałam mu pięknym za nadobne, ciesząc się z każdego niemiłego słowa które wypowiedziałam pod jego adresem.
- Nie marudź, tylko lepiej powiedz co ci się stało, księżniczko – powiedział, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę. - Wyglądasz na strasznie smutną, samotną i zdołowaną, a twój widok w takim stanie naprawdę łamie moje serce – dodał, jakby na swoje usprawiedliwienie, a dla potwierdzenia swoich słów złapał się za serce ze zbolałą miną.
- Ty się leczyć powinieneś – mruknęłam zjadliwie, z zniesmaczoną miną.
- Księżniczko, przyjmij moją pomoc, pókim chętny.
- Poczekam, aż ci przejdzie. I nie nazywaj mnie księżniczką, padalcu – warknęłam, czując że trzeźwieje.
- Ja do ciebie z sercem na dłoni, a ty mnie od padalców wyzywasz, wstydziłabyś się – fuknął urażony. – Masz szczęście że nie tak łatwo mnie odstraszyć – puścił mi oczko.
- Ty to szczęściem nazywasz? - prychnęłam lekceważąco. – Śmieszny jesteś.
- Chciałem być miły i ci pomóc – powiedział chłopak, przecierając twarz dłonią. Brzmiał na zmęczonego.
- To przestań chcieć i zrozum wreszcie, że nie potrzebuję pomocy, twojej szczególnie.
- I znowu potraktowałaś mnie, tak jak zawsze. Powinienem się już przyzwyczaić – syknął.
- Czas najwyższy! - warknęłam i, biorąc butelkę ze stolika wyszłam z knajpy, zostawiając go samego przy stoliku.
- Co taka dziewczyna jak ty, robi w takim miejscu jak to? - usłyszałam aż nazbyt dobrze znany głos, a zaraz do mojego stolika dosiadł się Blaise Zabini, razem ze swoim bezczelnym uśmiechem, przyklejonym do twarzy.
- Odwal się, Zabini – warknęłam. – Jesteś ostatnią osobą, której mi do szczęścia potrzeba.
Tak, jak Malfoy był moim najlepszym przyjacielem, zanim został moim chłopakiem, tak Zabini zawsze był moim wrogiem. Nienawidziłam go z całego serca. Zawsze mi dogadywał, był dla mnie wredny, bezczelny i zawsze czerpał satysfakcje, jakąś chorą radość z działania mi na nerwach. Po czasie wyostrzył mi się język i odpłacałam mu pięknym za nadobne, ciesząc się z każdego niemiłego słowa które wypowiedziałam pod jego adresem.
- Nie marudź, tylko lepiej powiedz co ci się stało, księżniczko – powiedział, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę. - Wyglądasz na strasznie smutną, samotną i zdołowaną, a twój widok w takim stanie naprawdę łamie moje serce – dodał, jakby na swoje usprawiedliwienie, a dla potwierdzenia swoich słów złapał się za serce ze zbolałą miną.
- Ty się leczyć powinieneś – mruknęłam zjadliwie, z zniesmaczoną miną.
- Księżniczko, przyjmij moją pomoc, pókim chętny.
- Poczekam, aż ci przejdzie. I nie nazywaj mnie księżniczką, padalcu – warknęłam, czując że trzeźwieje.
- Ja do ciebie z sercem na dłoni, a ty mnie od padalców wyzywasz, wstydziłabyś się – fuknął urażony. – Masz szczęście że nie tak łatwo mnie odstraszyć – puścił mi oczko.
- Ty to szczęściem nazywasz? - prychnęłam lekceważąco. – Śmieszny jesteś.
- Chciałem być miły i ci pomóc – powiedział chłopak, przecierając twarz dłonią. Brzmiał na zmęczonego.
- To przestań chcieć i zrozum wreszcie, że nie potrzebuję pomocy, twojej szczególnie.
- I znowu potraktowałaś mnie, tak jak zawsze. Powinienem się już przyzwyczaić – syknął.
- Czas najwyższy! - warknęłam i, biorąc butelkę ze stolika wyszłam z knajpy, zostawiając go samego przy stoliku.
Hermiona obudziła się rozkosznie
wyspana i od razu poczuła radosne podniecenie na myśl o
zbliżających się lekcjach. Uśmiechnęła się do siebie.
Niektórych nawyków nie da się pozbyć. Naprawdę cieszyła ją
myśl o spokojnej, pełnej zdrowego stresu nauce, bez Voldemorta i
jego bandy sługusów dyszących w kark.
Rozejrzała się po swojej sypialni.
Jako Prefekt Naczelny posiadała przywilej posiadania osobnego
pokoju. Był niewielki, ale przytulny. Urządzono go w kolorach
Gryffindoru, nawet kotary udrapowane przy oknie były czerwono złote.
Jej łóżko nie różniło się niczym od starego – te same
czerwone zasłony, ciemne, dębowe drewno i pościel upstrzona
latającymi książkami. Cieszyła się, że ma swój własny kąt,
gdzie może odpocząć i zanurzyć nos w ciekawej książce. W
dodatku pod oknem ustawiono mały, okrągły, ciemnobrązowy stolik z
dwoma krzesłami. Całe pomieszczenie zdążyło już przesiąknąć
zapachem opasłych tomów, które Gryfonka troskliwie ułożyła na
ciemnoczerwonym fotelu, stojącym pod ścianą.
Hermiona uśmiechnęła się do
siebie. Zaczynała czuć się tu jak w domu, bezpieczna i chroniona
przed niebezpieczeństwami. Wzięła głęboki wdech, napawając się
przyjemną wonią książek, po czym żwawo wyskoczyła z łóżka.
Narzuciła na ramiona cienki szlafrok i ruszyła do drzwi, aby udać
się na poranną toaletę. W drodze widziała zwlekające się z
łóżka i jęczące rówieśniczki, które przywitały ją
machnięciem ręki, na co odpowiedziała machając energicznie.
Po porannym prysznicu i spięciu
włosów w ciasny kucyk po nieudanych próbach ich ujarzmienia
wróciła do swojej sypialni. Śniadanie zaczynało się za dziesięć
minut, a ona była pewna, że Harry i Ron będą spać jeszcze
przynajmniej pół godziny. Wobec tego chwyciła książkę, którą
kupiła w wakacje, a jeszcze nie miała czasu jej przeczytać i
ruszyła do Wielkiej Sali.
Idąc korytarzem pomyślała, że
Hogwart – pomimo wojny i bitwy – nie zmienił się za bardzo.
Wszystkie zniszczenia naprawiono, zniszczone korytarze i wieże
odbudowano, spalone drzewa zastąpiły nowe, pachnące drzewa
kwiatowe. Jednak zamek wciąż pozostał taki sam, za co Hermiona
była niewymownie wdzięczna.
Dotarła do Wielkiej Sali, w której
siedziało tylko paru uczniów. Jak widać, większość zażywa snu
w zapasie na resztę tygodnia. Dziewczyna zajęła miejsce przy stole
Gryfonów, odsunęła pusty talerz i na jego miejscu położyła
książkę, po czym otworzyła ją i zaczęła czytać.
Z lektury, traktującej o życiu
olbrzymów, wyrwało ją pojawienie się jedzenia na stole.
Zatrzasnęła tom, schowała go do torby i nalała herbaty do swojej
filiżanki. Smarowała dwa tosty dżemem wiśniowym, kiedy czyjeś
wejście do Wielkiej Sali przykuło jej uwagę. Była to Evelyn.
Hermiona obserwowała, jak dziewczyna smętnie szura nogami w drodze
do stoły Slytherinu, po czym opada na ławkę i natychmiast sięga
po kawę. Była blada, pod oczami miała cienie, co kilka sekund
ziewała, zatykając usta dłonią.
Gryfonka poczuła wyrzuty sumienia. A
jeśli to przez nią Ślizgonka tak wygląda? Nie sądziła, że
obelga z jej ust wywrze wrażenie na dziewczynie Malfoya, ale jak
widać, myliła się. Skrzywiła się i postanowiła, że przy
najbliższej okazji ją przeprosi. Tymczasem z niecierpliwością
wyczekiwała pojawienia się Opiekuna Gryfonów, który miał rozdać
im plany lekcji. Liczyła, że dzisiaj odbędzie się pierwsze lekcja
OPCM-u z nowym nauczycielem. Na powrót pochłonęły ją myśli o
olbrzymach, jednak niepokój, związany z Evelyn, tkwił gdzieś z
tyłu jej głowy.
Warto było czekać :D Jaram się ^^'
OdpowiedzUsuńnie wiem jak przeżyję do następnego rozdziału... Dobrze przynajmniej, że są takie długie :D
mi tez sie bardzo podoba ;D
OdpowiedzUsuńfajna jest zmiana narracji i dialogi są super, ale jakby fabuly troche brak .. ;)
widzialam tez pare pzecinków, ktorych nie bylo hahaha ;D
oczekuje nastepnego rozdzialu !
draconSmok <3